czwartek, 8 grudnia 2011

Jean Hatzfeld - Strategia antylop




W ciągu ostatnich kilku dekad reportaż przeszedł ewolucję. Od tekstu umieszczanego w kolumnie regularni wydawanego pisma przeszedł do formy drukowanej w nakładzie książkowym. Początkowo jako formy zbioru (jak to miało miejsce w przypadku Anny Apelbaum i jej cyklu reportaży poświęconych polityce wschodniej), z czasem jako oddzielne książki zawierające opis jednego problemu. Dziennikarze od początku zmagali się też z podstawowym problemem - z objętością tekstu, a raczej brakiem miejsca na rozwinięcie zagadnienia w sposób nie niosący szkody treści. O ile na kilkunastu stronach można opisać jakiś problem, to jedna kolumna w gazecie może okazać się nagle zbyt krzywdzącą dla ogromu pracy włożonej w zbieranie materiałów do napisania tekstu i grozić niewystarczającą prezentacją problemu. Z kolei pojawienie się tekstów reportażowych na rynku wydawnictw książkowych zaowocowało lepszym opracowaniem tematu, ale też wejściem w realia działania rynku wydawniczego.
O tym, jak ważnym okazał się proces przechodzenia reportaży do książek świadczyć może przyznawana od kilku lat nagroda imienia Kapuścińskiego dla najlepszego reportażu książkowego. Nagrodę, którą otrzymała w ubiegłym roku książka Jeana Hatzfelda Strategia antylop wydana nakładem wydawnictwa Czarne.
Jest to opowieść o ludobójstwie w Rwandzie w 1994 roku. Autor prowadzi bardzo konsekwentną narrację i opisuje kolejno wydarzenia tamtego krwawego roku. Opowieść zaczyna się jeszcze na długo przez feralną katastrofą lotniczą (zginął w niej prezydent z plemienia Hutu, dotychczas uciskanego przez Tutsich); autor nakreśla problematykę tego kraju, wspomina o zależnościach międzyplemiennych (Hutu specjalizują się w rolnictwie; Tutsi – w hodowli bydła), jak i wpływu białego człowieka (Rwanda była kolonią francuską) na relacje między mieszkańcami.
Reportaż jest niesamowicie autentyczny - autor oddaje głos ludziom, którzy przeżyli masakrę. Nie zadaje pytań, po prostu słucha. Sam wspomina w połowie książki, że przekonać Rwandyjczyka by mówił jest trudno, bo pojawiają się w tym kraju biali, którzy liczą na to, że za pieniądze każdy będzie mówił to, o co się go poprosi. Pewnie dlatego te opowieści są tak jasne i dosadne. Nie ma tu żadnej kreacji postaci, wszystko jest jakby spisane z nagrań dyktafonowych i jedynie ugładzone na potrzeby książki.
Hatzfeld oddaje głos nie tylko ocalałym (a było ich niewielu), ale również rozmawia z sprawcami rzezi. To oni mówią o tym, jak się czują po masakrze, czy prześladują ich jakieś wyrzuty sumienia i czy myśleli cokolwiek, gdy ścinali swoje bezbronne ofiary maczetami.
Jednak reportaż nie składa się jedynie z bezkrytycznych wypowiedzi mieszkańców postapokaliptycznej Rwandy. Hatzfeld przedstawia w oparciu o słowa swoich rozmówców ciekawe stadium psychologii tłumu i eksplozji tłumionej nienawiści. Mówi też o zależnościach, jakie wytworzyły się po rzezi między sprawcami i poszkodowanymi. Sam relacjonuje i dopowiada informacje, o których nie wspominają albo nie wiedzą jego rozmówcy. Mimo tego - najważniejszych rzeczy dowiadujemy się z fragmentów przytaczanych wspomnień. Sam proces godzenia się ocalałych z wypuszczonymi z więzień mordercami został opisany bardzo dokładnie – paradoksalna polityka przebaczenia, w którą pompowane są ogromne sumy okazuje się złudą, której jednak nikt nie chce rozwiewać.
Opisana w książce jest też reakcja, a raczej brak reakcji, świata Zachodu na ludobójstwo w Rwandzie. Całkowitym milczeniem było okraszane pierwszych sto dni rzezi. Dopiero po tym, na terenie, na którym dochodziło do zbrodni pojawiły się wojska ONZ.
Strategia antylop jest książką wstrząsającą. Dosadność opisów i ich bezpośredniość uderzają każdego czytelnika, który ma w sobie chociaż krztę empatii. Opis świata, w którym zapanowało zło uderza swoją dokładnością i impasem. Jest to książka dla ludzi o mocnych nerwach, gdyż opisane w niej sceny są bliskie temu, bo bohater Dantego zobaczył w najniższych kręgach piekła. Mimo tego polecam lekturę – podobnie jak wojna w dawnej Jugosławii została przemilczana, tak samo ludobójstwo w Rwandzie nie odbiło się szerszym echem na świecie. Dopiero ostatnio wydane teksty Hatzfelda i Bessona zaczynają wyciągać z zapomnienia to, co stało się na Czarnym Lądzie bez jakiejkolwiek interwencji świata; rzekomo, cywilizowanego i wojującego o pokój i godność ludzką Zachodu. Wszak on miał już swój Shoah. Pamięć okazuje się widać krótka, jak podpowiada Hatzfeld.

2 komentarze:

  1. Relatywizm reakcji na tak obiektywnie wstrząsające wydarzenia jak rzezie w Rwandzie jest normą we współczesnym świecie...
    Okrucieństwo tych wydarzeń przekracza próg, powyżej którego koszmar staje się nie do ogarnięcia i "przenosi się" w inny wymiar.
    Poza naszą, akceptowalną rzeczywistość.
    Nie odbieramy tych relacji jako prawdy o "rzeczywistym" świecie!
    To nie dotyczy nas...
    Zbierzemy owoce takiej postawy i to nieuchronnie, ponieważ podstawy naszego sytego bezpieczeństwa są bardzo kruche.
    A jak bardzo, to wystarczy wspomnieć trzy dni bez prądu na wschodnim wybrzeżu USA, huragan Catrina w Nowym Orleanie, zbrodnie dwóch najbardziej cywilizowanych narodów świata, Niemiec i Japonii podczas II wojny światowej i wiele innych niewygodnych faktów, także z naszej, polskiej historii!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie wciąż cieszy, że pojawiają się dziennikarze, którzy ryzykując nieraz życie pokazują zło, jakie dokonuje się na świecie. Często - mimo sprzeciwu ze strony "władz, których zadaniem jest propagowanie pokojowych działań". Brakuje mi jeszcze dobrego tekstu na temat wojny w dawnej Jugosławii.

    OdpowiedzUsuń