wtorek, 1 listopada 2011

Andrzej Te - Dzieci TV


Kolejna nowość od wydawnictwa Jirafa Roja, tym razem pod patronatem Radia Aktywnego.
Książeczka Andrzeja Te zasługuje na to miano i ze względu na rozmiary (bardzo małe) i na formę (jest to zbiór krótkich opowiadań). Osiem opowieści o ludziach ubezwłasnowolnionych przez telewizyjne spojrzenie na świat – tak można w jednym zdaniu zawrzeć ideę tego zbiorku. A jakie to są opowieści?
Niestety – smutne. Ich rzeczywistość i dosadność momentami przybijają czytelnika – brak refleksyjności postaci przedstawionych w tych opowieściach jest niemożliwy do zatuszowania. Kolejne obrazy osób zniewolonych przez myślenie schematami przejętymi z mediów, bez najmniejszej części własnego myśleniam napawają zarazem smutkiem i przerażeniem. Wszechobecny impas i wrażenie współczesnego dekadentyzmu jest obecne każdym z nich.
Historia otwierająca zbiorek zmusza do powolnego czytania przez graniczące z grafomanią przesadnie skupionego na swoim otoczeniu narratora (Siebie, Ona, Tego) – na początku powoduje to szok, jednak z czasem zmusza do przetrawienia treści zawartej w tekście. A jest ona ciekawa – mówi o przełamaniu anonimowości przez znalezienie przypadkiem wizytówki człowieka przyłapanego na czymś nieprzyzwoitym; o poszukiwaniu przyczyn takiego aktu. I pójściu nieco dalej niż wzrusznie ramionami.
Kolejne opowieści mówią o beznadziejności człowieka, który spotyka się z zimną falą rzeczywistości po otrzymaniu dyplomu szkoły wyższej, o braku perspektyw, utracie sensu w życiu i o samobójstwie; o nieudolnych próbach zabawy w dilera narkotyków i mściciela. Każda z tych opowieści jest przepełniona impasem i porzucaniem szans bez żadnej przyczyny, by tylko nie podejmować ryzyka porażki.
Z jednej strony – trudno się nie zgodzić próbą diagnozy społecznej serwowanej w tej książce. Z drugiej strony wzbudza ona moje poważne wątpliwości – na ile jej sugestywność pozwala na przyznanie racji. Dydaktyzm serwowany przez Andrzeja Te przypomina pozytywistyczne powieści tendencyjne – podobnie brakuje mu pozytywnego wyjścia z sytuacji, jakiegoś antywzorca, który pozwalałby na skonstruowanie jakiegokolwiek systemu wartości. Język pozostaje dosadny, rodzina staje się albo bandą chochołów odbywającą swój rytualny taniec, albo czymś niejasnym, wobec czego trzeba coś zrobić. Słowa przestają mieć znaczenie – odwołują się do innej rzeczywistości, która ma się nijak do tej prawdziwej, nie-telewizyjnej.
Z takim smutnym morałem pozostawia nas ten zbiór opowieści o ludziach zawiedzionych życiem i brakiem perspektyw. Jednak nie uważam tego za coś, co przekreśla te opowieści w moich oczach – bynajmniej; ich dosadność staje się silnym bodźcem do rozejrzenia się dookoła, zastanowienia się nad swoją marionetkowością. Jak nasze życie ma się do telewizji, ale i jak ona wpływa na nas?

1 komentarz:

  1. Zgadam się z autorem recenzji co do kwestii, iż opowiadania są smutne. Noo cóż takie jest życie i dobrze że twórca książki ma gdzie się wyżalić w przeciwieństwie do wielu innych. P przeczytaniu zdałam sobie sprawę z sensu lub bezsensu swojego życia. Książka zmusza do refleksji i a przede wszystkim otwiera oczy. Z czystym sumieniem mogę ją polecić czytelnikom dobrej literatury.

    OdpowiedzUsuń