poniedziałek, 10 stycznia 2011

Marek Żak - Szczęśliwy w III Rzeszy



Marek Żak – Szczęśliwy w III Rzeszy.
W kolejnej odsłonie radioaktywnego kuriera literackiego na warsztat wziąłem książkę Marka Żaka – Szczęśliwy w III Rzeczy. Książka wydana w tym roku nakładem wydawnictwa Albatros jest dosyć ciekawym połączeniem elementów thrillera, powieści obyczajowej i romansu osadzonego w realiach zagłębia Ruhry z okresu drugiej wojny światowej. Historia, jaką opowiada na stronach swojej książki Żak opowiada o młodym polskim naukowcu – Marku Garze – polskim farmaceucie, który w okresie poprzedzającym wybuch wojny odbywał staż w zakładach Bayera w Levercusen. Po burzliwym wrześniu 39 roku, który spędził w obleganej i poddanej Niemcom Warszawie, otrzymał propozycję kontynuowania pracy od swego mentora – profesora Domagka – laureata nagrody Nobla za prace nad nowym rodzajem leków – sulfamidami. Co ważne – udział Marka Gara w tych badaniach był niezaprzeczalny. Polski farmaceuta zostaje wyrwany z aptek podnoszącego się z gruzów miasta Stołecznego do Levercusen, gdzie swoją siedzibę ma niemiecki koncern. Historia toczy się w około samej pracy naukowej, jak również i inwigilacji, jakiej doświadczał polski doktor, oraz dylematów, czy pracuje dla faszystowskich Niemiec, czy też dla całej ludzkości. Kartą przetargową dla jego pracy była opracowana przez niego metoda produkcji skuteczniejszej odmiany sulfamidów, które podawał swoim pacjentom w Warszawie. Co gorsza – jest otoczony agentami Gestapo, w tym też i agentkami. Umiejętności i wiedza doktora Gara, jak i jego odwaga i twardy charakter, sprawiają, że szybko awansuje w hierarchii koncernu, dokonując coraz to nowych odkryć związanych z sulfamidami.
Pomysł na książkę jest dosyć ciekawy, podsycany jest dodatkowo notką na okładce, która sugeruje, że Marek Gar może być kontynuatorem dzieła Konrada Wallenroda, co jest niejako potwierdzone, jednak wątek ten, dosyć ciekawy i świeży, nie jest kontynuowany w tekście, nad czym osobiście ubolewam. Mało kto pamięta, że szanse na to, by ktoś taki jak Konrad Wallenrod przeniknął do struktur zakonu Krzyżackiego były nikłe. Podobnie i w tej sytuacji – mimo pochodzenia Marka z Wolsztyna, miasteczka leżącego przez 150 lat pod zaborem pruskim, a przez dwie dekady II RP w Polsce, i uznania go za Niemca, miałby on nikłe szanse na tak szybki awans i uznanie go za równego czystym Niemcom, pomimo jego wybitnych zdolności. Nie jest to niestety pierwsza wątpliwość, jaką budzi treść historyczna tej książki – brakuje konkretnej ciągłości historycznej, dat, które byłyby znamienne i umieszczały wydarzenia w konkretnym kontekście. Jedyną silną klauzulą historyczną jest atak Niemiec na Związek Radziecki. Brakuje szoku, jakim było wypowiedzenie wojny Stanom Zjednoczonym czy desant wojsk alianckich u wybrzeży Sycylii. Zbyt często powtarzają się niektóre struktury tekstu. Jako czytelnik czułem się niejako prowadzony za nos przez narratora, gdyż przy podobnych wydarzeniach powtarzały się te same informacje, co sprawia wrażenie, jakoby autor zakłada brak uwagi czytelnika.
Zbyt często przewijają się elementy wskazujące, że książka jest jednak w sporej mierze romansem – podejście do kobiet sprowadza je częstokroć do roli narzędzi – zmiana partnerki albo oszukiwanie żony nie stają się dla bohatera problemem. Opisy wielu scen są trudne do określenia – czy też narrator wchodzi faktycznie w sferę intymną, czy też wychodzi na palcach z sypialni bohatera. Mimo deklaracji bohatera, że kocha kobiety, deklaracja tego uczucia jest najwidoczniejsza w patriarchalnej seksualności a nie w konkretnych działaniach.
Dużą wadą tej książki jest język – nie przystaje on do realiów epoki i jest na wskroś współczesny. Brakuje mi wszystkich tych serwusów i czołem, jakie dało się przeczytać na przykład w Kamieniach na szaniec, które oddawały charakter tamtej, minionej epoki międzywojnia i samej wojny. Dochodzi w tym tekście też do przesunięcia mentalności współczesnej w czasy drugiej wojny, co nie jest pomysłem udanym, i potrafi zrazić.
Mimo tego narracja jest prowadzona konsekwentnie – działania samego bohatera są opisywane płynnie, a spotkania z chemią – z dokładnością godną chemika, jakim jest autor. Kolejne wydarzenia wzbudzają ciekawość i w wolnych chwilach czułem potrzebę wyjęcia książki z plecaka i przeczytania kilku stron.
Książka ma charakter czytadła – czyta się ją nieźle, początek wciąga, w połowie akcja znacznie zwalnia i po delikatnym przyspieszeniu pod koniec funduje nam dosyć przewidywalny finał. Elementy wallenrodyzmu pojawiają się w formie niejakiego coming outu bohatera, jednak o tym nie mówię, gdyż mogło by to zmienić odbiór książki. Jest to książka, którą można z czystym sumieniem wziąć ze sobą na urlop, wyjazd pod namiot, w góry, do pociągu. Umili czas, jednak nie pozostawi wielkiego zachwytu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz